Forum www.miastonocy.fora.pl Strona Główna
FAQ Profil Szukaj Użytkownicy
Grupy

Prywatne Wiadomości

Rejestracja Zaloguj
Galerie
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat >

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
www.miastonocy.fora.pl > Sławomir Różyc. Facebook i inne portale społecznościowe

Autor Wiadomość
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    





Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.


VIII.Opowieści najstarszych kobiet






Lauda.


Opowiadali o nim w ciasnych kręgach przy ogniskach

mówili,
im płomień wyższy,
to i nie wyciągnie maszkara pazurów z ciemności

a On,
pojętny
strzeliste nasze płomienie i lęki poznawał pilnie

zakradał się do nas przy styczniowych kuchniach
kiedy się o takich z ckliwości, opowiada chętnie

i o tym,
że wystarczy nam w jedno ciemność odegnać

i o tym,
że Mima, siostra przyrodnia w sakwach snu
marzenia nasze poranne przekłada liśćmi blekotu

a przecież tak niestrudzenie wyglądamy przednówka
wystarczy krąg zacieśnić i mieć na patyku własną rybę

Jedynie one wiedziały jak gorzki potrafi być mlecz
po ościach czytają Mima kobiety najstarsze

widziały
jak przełykał najwyższy płomień z ogniska

choć zawsze spóźniony,
poznał już druk i medycynę
i każdą naszą zabawkę na wspak w dłoniach obróci

do każdego marzenia doda swój szych

w imieniu przymilnych
powoła się na policje i konwencje

i jeszcze westchniemy nie raz
do naszych marzeń,
z których dźwignęli porcelanowe baszty

Wiedzą najstarsze kobiety z mówionych ksiąg,
z pisanych

nim atrament obeschnie, wirtuoza
już łechcze poklask

zaufaj kobietom najstarszym,
kiedy rozpalają kuchnie gazetą najświeższą

w ich oczach znajdziesz,
że w bezstronności nie jest mądry
ten

co krzyczy wcześniej powiedziane,
i pośród innych w plecy wrasta

a ten,
który skromności wytknie
jeśli pstrokate krawaty przymierza

pozna,
kiedy uczciwości podstawią, sześciokonną karocę

aż w końcu się skusi,
i pójdą za nią wykształceni i piękni

ci, co nie jedzą mięsa,
ci, co mają piękne zęby
i kochają zwierzęta

już w ich duszach słomianych,
zapomina się nagle
zadbać wcześniej o ludzi

One wiedzą o tym,
nic nie umknie spojrzeniu wyblakłych oczu

widziały, w jakie liście przyprawne zawija karpie
siostra snu

a jeśli czas nieznośnie napina ich krosna
usłyszą
Mima w powietrzu

po cieple słów,
nie zwiedzie ich piękno czy akcent
żeś martwy

znają Tą kuchnie, wszystko po omacku
i tyle razy oparzone palce

zagłębiły się w sekretach nieba,
w kroplach deszczu na wietrze
w zapachu ziemi, i kiedy liść spada najmniejszy,
zdaje się

niepotrzebny

z wiekiem sadzą po kominach piszą. Warstwą na warstwie

Całość stworzono na parę,
chodzić w tym niewygodnie

Najpierw,
wolną wolę otrzymał człowiek. Z niej czerpie władza
szaleństwo, mędrzec tłumaczy jej strach, aby w samotności starczyło
na świece, krawcowi światła, poszyć nauce nowe ubranka

zmienia je niecierpliwie, i poprawia szkiełka, im bliżej
tym bardziej nie wie, gdzie placki na słońcu smaży, skromny
Darczyńca

i jeśli ujmiesz dzisiaj zgrabnie ogon i płetwy
dalej przed swoim Słońcem uciekać będzie Księżyc
i ziemia w sadzie ciągle odnawia z błękitem przymierze
majową ulewą

mieliby uczeni doktorzy, szukając w kruszynach maciupkich, być
tak,
bardzo samotni ?

miałby swoim ogromem nieczuły być Kosmos ?

i człowiek w jego lodowatej czerni, przekrzykiwać strach
strachem innych, w bólu tak strasznym, aż się samemu, sobie
wyda logiczny ?

Posłuchaj,
inny ład się mieści w oczach starych kobiet

kiedy stały przy kuchni, w sadzie z każdą wiosną
wielobarwny koliber zawsze łączył się z kwiatem wiśni

Kobieta, i przy jej piersi drzemiące dziecko
to za nią Mim na szczudłach przebiega ulice

pod rękę z siostrą Pychą tańczą o bruk walce
ze szczudeł w okna pluje rozżarzonym gwoździem
i w bólu, strach swój topią zbiry von dem Bacha

z Wolną wolą zwycięscy przed pustym Kosmosem ?

wiedzą stare kobiety, nie ma nic bez pary
wiedzą, i współczują

jest maleńka drobinka, co ożywia większą
Wagnerowskie kukły wrzeszczą w głowie Boga

dlatego masz jeszcze na patyku
Rybę





Z Wikipedii


Homo sovieticus – wg Tischnera – to zniewolony przez system komunistyczny
klient komunizmu – żywił się towarami, jakie komunizm mu oferował. Trzy wartości
były dla niego szczególnie ważne: praca, udział we władzy, poczucie własnej godności.


Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależnił się od komunizmu,
co jednak nie znaczy, by w pewnym momencie nie przyczynił się do jego obalenia.
Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus
wziął udział w buncie.


Przyczynił się w mniejszym lub większym stopniu do tego, że miejsce komunistów
zajęli inni ludzie - zwolennicy Kapitalizmu.


Ale oto powstał paradoks. Homo sovieticus wymaga teraz od nowych «kapitalistów»,
by zaspokajali te potrzeby, których nie zdołali zaspokoić komuniści. Jest on jak
niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej.


Homo sovieticus postkomunistyczna forma «ucieczki od wolności», którą kiedyś
opisał Erich Fromm (Tischner, 1992)













Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:29, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 2 razy
Post Wto 17:36, 26 Lip 2011
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    






Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



IX. Bawarski Rytuał Żałobny








między Bramami są ciche Strażnice
Nikt ich nie odwiedza i tęsknią na Stole
za ciepłem drewniane tęsknią za Dotykiem
znaczone gładkością w Spiralach Słojami
Miska i Głębią Druh Kubek drewniany




z nad Stołu się widzi nie tęskni do Świata
Anioł tu trwały o Bezkresie w Oczach
nie mrugnie Powieką i we Śnie zobaczysz
jego Twarz jasną o zbyt pięknych Rysach
aby znieść jej Widok przez Palce z ukosa




patrzysz Sen beztroski splata swoje Włosy
gdy Anioł zaśpiewa i potrąci Lutnię
Rozumy ci miesza do Bólu Palcami
taka to Pieśń czysta w Cierpieniu jej słucha
Jeleń co Wieńcem tu na Brzegu stoi




z Lasu na Skraju zwabiony Dźwiękami
a każda Zgłoska dźwięczy metalicznie
jakby w Kropli Słońcem rozrąbywać Rosę
tak się wprawia Anioł pierwszym Tonem Pieśni
jak szczerbił Nią niegdyś o Mury Jerycho











kiedy im przyjdzie po cichych Strażnicach
nawoływać się Śpiewem i rozrąbać Światy
te Worki Ścięgien błękitów Oddechy
te nasze czułe nieistotne Sprawy
i Dłoń im nie zadrży napełniwszy Kubek




by o Struny Lutni Śpiew nie był Chropawy
i o tym myśli o Twarzy bielonej
ten Anioł spod Lasu patrząc na jarmarczny
Świat Straganami przed Nim zawieszony
a wchodzi się tam po szczepionych Balach




z Krzykiem się wchodzi i nie zna Imienia
nie musi wiedzieć wiążąc Pępowinę
starannie oddziela od spokojnej Wody
na Zgiełk na Skrzypienie i w Widzeniach
Czerwień



Bezimiennego ten Świat Bezimienny
kusi odwiecznie
za Ramiona chwyta











nie uroni więcej i uwięzi we Krwi
niewinne Usta wraz z pierwszym Oddechem
napełni Sumieniem, a właściwie Lękiem
potem Kształt z dwóch Miar w jedno Ciało
w małe Wypukłości między Straganami




i śni Stefania Dzieciństwo, a Anioł
patrzy i w Garstkę Pestki Słonecznika
coś musi czynić przez tę Wieczność całą
przez jedno Życie, co starcza na Pestkę
ale zobaczył i wyciąga Szyję




widocznie Pora
widocznie Wiośnienie
dotyka Dziecko między Straganami
kobieco pachną Aniołowi w Sadzie
te w Pąk zamknięte



Skórki Dojrzewania





Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:08, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 3 razy
Post Wto 17:39, 26 Lip 2011
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    





Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



IX. Bawarski Rytuał Żałobny










będzie najciekawsze zmienia Strunę Anioł
tam w Tle Straganów pojawić się musi
Jeździec wysoki i w Maściach fryzyjskich
powiedzie Tęsknoty na silnych Pęcinach
a Imię jego



Ten Świat i Udręka



a Imię jego
Przybądź Zapomnienie








co Dzień On nowy i o silnych Rękach
Kosę ściskał niegdyś i ma Płaszcz z Kapturem
ale dziś obnażył już spokojne Lico
na Płaszczu białym ma czarną Swastykę




Anioł o nim z swoimi mówi : Przebieraniec
a On się pyszni tym dwuręcznym Mieczem
jak nim zafurkocze to Liście świergoczą
jak nim zawinie to zaśwista Głowa
a jednak zostanie tym samym Księgowym



gdy w Słabości kobiecej rodzi się jej Koniec







nie znosi Śmierci beznamiętny Anioł
po cichu wstydliwie plecie Dzieciom Wianek
gdy z rojeń sennych taką wyprowadzi
nagą powabną w Jej Pierwszym Krwawieniu
kiedy pachnie jak Bochen i kwili z Niej Życie




kiedy Dłonie ma ciepłe i ufne w Dotyku
On : Przy smukłych Sosnach jaka jest kanciasta
przy Pniach wysokich : Jak staje pokracznie
wtedy Anioł ukradkiem z Rumianków ten Wianek
przepuszcza Śmierć Bramą. I wychodzi głupio




odkłada Pestki zawstydzony Anioł
sam nie chce słyszeć Krzyku Ludzi z Beczek
zapeklowanych po Rampach toczonych
chwyta za Ramie
Zmartwychwstań Stefanio










o tym wie czasem Sen koczuje w tobie
o Karku prostym Sen już zbiera Chrusty
i linią Barków w Kobiecie zakreśla
a po ich Piersiach sypie Ryżem drobnym




najpierw po Wargach z daleka gdzieś z Boru
w Lisach wyprawnych sam Mistrz Ceremonii
aż się nam widzi do odległych Kątów
wcale nie stoi i krzywe do siebie
przez Linie Barków nie zaciągasz Ostrze




A wstajesz w Oczach od razu z Chorągwią
zieloną taką z tej Przędzy mogilnej
i tam mój Grafie gdzie Słońce Słomką
wytnie z Granitu Ciebie przed Katedrą




zgrabny w Figurach wznosiłeś Ołtarze
w letnich Kołnierzach przystojnie Ci było
przystrzygać Uśmiech tak jak w Dłoniach Uzdę
miękką z jagnięcych Skór Rękawiczką












Wierzchowca nosi a Ty nieruchomo
potrafisz patrzeć przez miodne Minuty
błękitne w nich Stawy połyskają błogo
zdają się skapnąć nam krzepiącą Nutą




gdy Palcem zimnym w Piersi te Obawy
Początek z Końcem wiążesz na Pętelkę
błyskasz Monoklem i czernią na Klapie
zrobisz To ładnie, i zrobisz To szybko




Słońca nie złamiesz z nad Pasieki brzęcząc
staranny w Cegłach w Poziomach dokładny
czerwonym Murem przez Wykusze, Okna
Rojem nam w Przestrzeń




już w takiej Składni nie zwiedzie nas Majster
może Junkrem w Siodle jest z pomorskich Landów
gdzie Słońce, w Słońcu, mądrym w Oczach wiesza
na Piersiach Dłonie, Ciszą, długo po Mszy


Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:11, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 2 razy
Post Wto 18:42, 26 Lip 2011
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    







Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



IX. Bawarski Rytuał Żałobny










O ten, co w Lisach, On wie o nas więcej
i w Śnie podbiera te Kobiece Chrusty
Szkielety rymuje jak Kostki z Kurczaka
w Dzień ciemny sutą od Słońca Godziną




szepcze Jej w Drzemce zawile pomnaża
już czuje Stefania, sprząta, nie nadąża
że tam jej Kurczaka głaszczą Upierzenie
Dotyk i Rilke w Kołnierzu jak Wazon




a z Liści wyżej, żółknąc, Tulipany
Dziobami skrobiąc ich Cienie na Ścianie
w tajnych czytaniach przeplatała Strofy
dobroć szwabskiej Cegły pośród Słowackiego




dowieść Monolitu, Kto tak pięknie pisze
gorzej - Kto odczyta - nie może trwać długo
w Odwecie, w Pysze, nie wypatrzyć Kary




zna Nurt odwieczny, każda, piękna Mowa
i w Dni od Chrustu zbierane na Piersiach
wstaje Stefania pod Fidiasza Ręką
Grona jej Chłodem, powoli, podkreśla




po Udach stąpa, a Soplem głęboko
jako Bezimienny Szyszak z Przyłbicą
a Ona się spieszy, Co jej z Rąk wypadło
nie pamięta nawet, Tą ciemną Godziną











i kiedy biegnie zaraz po Wybuchu
potyka się. Gubi. Pantofel się skrzywił
patrzy. I klęka. Dotyka Czesława




a w Łonie czuje jakby swoje Dziecko
On - tutaj leżąc - przestało się ruszać
jak te Zegary, Trzynastą Godzinę





biją i ledwie
spóźniając się trochę
do Lat bezzębnych
z małymi Ryjkami




co Krew upiją, tym jednym
Wspomnieniem




gdzie na jego Szyi Palcami znajduje
jeszcze ciepłą Bozię
zaplecioną w Krzyżyk




a drugą Pięścią bez Pamięci wali
krzycząc do Rilke : Kurwa mać ! Dlaczego ?



I to - Dlaczego ? - Junkrze w Siodle Lisim
do końca potnie



twoje liczne Armie




> Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:16, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
Post Wto 18:46, 26 Lip 2011
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    







Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



X. Ostatnia Chorągiew





Jest taki tabor


i są takie wozy
które za horyzont skrzypiącą obręczą
ogień na duktach młodym gasząc ziarnem
nie chcą spamiętać gdzie spadnie dorodne


Bo ono wzejdzie znając upór ręki
Dlaczego wschodzi kłosem wyszczerbionym ?
Rozrzucali w bruzdy choćby przy księżycu
błyskając w zasiewach niby mokrym pstrągiem


A dłoń w rozpaczy gdzieś po włosach błądzi
przecież z spichlerzy zna krzesane łany
po kształcie kłosa gorejąc palcami
pozna sczerniałe na polach dymiących







Jest taki tabor
złudzeniem karmiony
któremu przeczymy obcym w chłodnych słowach


widać płachty białe na drzemiącym niebie
od dziecka czujesz niebieskie czy modre
jak w arii świateł
szkiełkiem na popiele


Czy ocaleni czy skłamani w mowie
Czy bielą brzozy nam liczyć istnienia
Czy krwią zadławione dziś sąsiedzkie iskry
Czy wszystkie dzieci już matkom odjęte ?






O tym
wbrew nadziei z błękitem w błyskotkach
za Słońce się chowa gwiazda Hyperiona


mocarny on w chuci, w rozumach odległy
ale to z jego dziesięciny w lędźwiach
owe porządki wdzięczne mamy nad planetą


co dzień panna Luna o Słońce się omsknie
On w dalsze balkony zepchnięty publiki
i nie może pojąć


jak księżyc Luną bywając w romansach
na krużgankach staje
błyszczący ma rajer
srebrne pantalony


a owe pyszności
czym chlupocze stanik
różane w błyskach pożogi i komór


I o co spyta nas tytan stroskany
Czy z jego gliny tak szkliwo lepione ?







Są takie wozy
i bywa zbyt często


przez środek miasta konie namaszczone
konie błyszczące i chętne obłokom
bez chorągiewek


bez gapiów w szpalerach
bez kwiatów w lufach
Ucichły orkiestry







Tak im nieśpieszno
chociaż pod kopyta
kula esesmańska po bruku im dzwoni


suną powoli
a w ich warkoczykach
modlitwy na wietrze
plątane smyczkiem w koraliki długie


przeciągle jako im cygańską struną
dotykać wolno
zrozumieć w najwyższym
mowy bursztynie było nam Milczenie










Jest tabor zacny
oś skrzypi - toć jedzie - słychać jej przez bomby, w ciszy
tęskny lament


O Pierwszym na koźle mówią : Ten dla smaku
tnie klacze pełne w zadach jak kucharki
aż para idzie


czyni to dla pieprzu
ciepłe tam runo zarzucone płaszczem
że taką ma w domu pod futrem bobrowym


to tnie dla fantazji
pieszcząc w oku Białkę
z czuciem po zadach pełnych, kołysanych
by od podcinania nie uschła prawica









Drugi w kapeluszu, a usta ma kupca
środkiem taboru jego sine konie
dyszel strach zeżarł, ale na postojach,
tak sobie biedzą przy pełnych obrokach


Drogo tu panie. Drogo w tej Warszawie
A Panicz kutwa - co na deszcz ich wygnał
zamiast się układać i zasiąść do stołu
Odmówić nie mogły. Bo też mają dziatki









Ać, oko w Trzecim, po stawach lichota
tam lutym się ślizga w łapciach ciemnym lodem
Jak się w oku wzdrygnie, dziką kaczką zerwie
To myślą szybuje, bystro jako czajka


Ten fajkę pali. Marzy o golonce
Wiadomo o czym ?
Ciągle derkę skubie


Drugiemu przy wstrząsach lamentują drobne
A temu w ciżmach. W kabaczku czerwonym
Choć oko jastrzębie, dzwoneczki przy czapce


Kupiec borgi liczy. Śle bobrowe kółka
to z liściem bobkowym parkocze w kociołkach
skwar wszelkie stworzenie pozbawia ryzyka


zieleń na gałęziach senna osowiała
dopiero gdzie potok czerwieniąc przedwieczerz
słońce czoło chyli nie bacząc że w czerniach


nutą strzemiennego krzepiąc do zachodu
szczygły obertasa tną mu na bandurkach











Tak klamotem w drodze o klamoty waląc
pyłem na wargach od durnoty miękkiej
stajem na zagonie. Kupiec myje palce
Temu śnią się kupry ...


Słyszysz ?
Szłomem dzwonią na błazeńskiej czapce !


Co czynić ?
On widział płonącą Starówkę


Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:19, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 2 razy
Post Wto 19:54, 26 Lip 2011
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    







Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



X. Ostatnia Chorągiew









Jak to na wojnie
Ciągną konie tabor
Trzy wozy z nami rzeczy czarnoleskiej


Choćbyś o kuprach gdy dzwonkami dźwięczy
palce obmywał
boś lękał się parchów


Stańczyk wyjdzie szukać w powstańczym majdanie
połączy w palcach sny w macierzy włókna


tej krwi
co do nas, z babim latem, lekko
o nic nie prosi


Jeno dotknąć rzęsy









Śpiewali minstrele o tym Hyperionie
że kiedy siostrę puknął w ciepłą szklankę
to ledwie jej echem jest nasze świtanie
kiedy się przeciągła i kosze wyniosła


Bo taki do niej rankiem nad świerczkami
promyk słoneczny podbiega z doliny
że białe przecież, a odcieniem krasne
miast prześcieradeł wywiesza obłoki









I to ci powiem Pośle na kasztelach
coś słowem sypał jak prochem po stole
Mowa nam dzisiaj parcianym wędzidłem
nie ulem piastowskim, nie kosem w zaranku


Szczęk oręża miarkuj, bo gorzkie agresty
jeśli za długo pomiędzy zębami


A bochen chrupiący kiedy pod kolanem
najdziesz ty ćwiku
w snopku wianek dziewki


Wtedy nam świtem w tej wiklinie z praniem
na niebo wzleci różnobarwnym sznurem
świergot tysięczny


małymi skrzydłami
bo w tym jest mocą plemię grododzierżne
że i sikorki dziobów nie chowają







Dlatego pamiętaj, że Armia Krajowa
i pieśniami mężna, i orężna śmiechem
jej kirem zwątpienia oczy farbowano


tedy nie wadziły taborowi, skrajem
czarne seniority z żarem na grzebieniach


we włosach - na Żytniej - przez suche poddasza
wzwyż dłonie stawiają w płomiennych figurach
ten skraj ich sukni, w dłoniach ognia szelest
zwabi partyturą biegłych kapelmistrzów





a oni niemieccy. Pękaci benzyną. Niech ktoś wybiegnie
przed ich cienkie rurki
miotaczami zmienią w krzyczące impresje


w surowe Memlingi i w kuliste hostie
pająk z dziobem długim na nogach bocianich
zdejmie plomby z zębów Ogniem Oczyszczenia


podobno się w oczach posypią z albumu
natenczas uśpione i bliskie nam twarze


miejsca znajome i z dzieciństwa znaki
pośród nich, niemądry
tam, cyrkowy namiot









Podobno niektórzy rodzą się ze szczęściem
czasem sino spięci matki pępowiną
Podobno przy nich układa się karta


dla nich zwoływane wozy białym płótnem
Podobno w niebo się starczy zapatrzyć


gdy w chmurze ptactwa
tabor przy namiotach
Ospale ciągną konie na południe







Jaki jest długi? I tańczyć podobno
Zaleczą nóżkę ?
Kto tańczy nie grzeszy


Podobno - kiedy łom dobrze podłożysz
Jest taki namiot - naprzyj Felicjanie


Grzechy niedobrze. Bo pędziłeś bimber
Bimber niedobrze. Bo ludzie w łapankach
Czasem ziemniaki przez mur głodnym Żydom
palce Stefania przeciska przez szparę


Strzał pojedynczy. Ostry na podwórzu
nie nasz. Nieważne
Nie nasz. Za wysoki












Jeszcze wytrzymajcie Chłopcy Radosława
już z piskiem uwalnia te drzwi od piwnicy


Na zewnątrz granaty - wpadają na siebie. Na zewnątrz skowyt
On - Do środka ! - krzyczy


Stefa nie puszcza i do piersi szepcze
jak o nietoperzach
Ale tam są dzieci





Do niego nagle z ciepłymi palcami
dotyka policzka i podnosi oczy
a że są szkliste, Feluś nie rozumie
czemu się odsuwa, i mówi : Przepraszam


Chce łom odebrać bezsilna i pyta :
Może pomożesz od środka zasunąć
Nagle łom puszcza, szepcze :
Muszę siku






on w drzwiach piwnicznych
w Fotoplastikonie
Migocze widmem z Doktora Mabuse

Pojedyncze strzały w ciszy dorzynania
tu jej psikanie słabe i nierówne
Już nie słomkowe
Nie skrzydełkiem pszczoły







I kiedy wróci
dotykanie szeptem :
Aż mie szczypało, to pewnie ze strachu.

Nie chciałam żeby, widzieli mnie
taką






Wink


Post został pochwalony 0 razy
Post Pią 16:22, 14 Lut 2014
 Zobacz profil autora
Policja Biblioteczna




Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa

Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944.    







Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.



X. Ostatnia Chorągiew






Jeszcze przed drzwiami. Schronieni za ścianą
wszystko wyraziste. Tynk. Szczerby. Futryna
Chciała zapiąć kołnierzyk. Tuż pod jego szyją


włosy poprawiła. Swoje
nieodświętnie


Uśmiechem ledwie
drgającym podbródkiem
Drewnianą barwą. Gdy braknie palety


są takie drgnienia na ustach kobiety
ten tylko pozna, co codzienny obrys
wbrew temu co widzi, kreśli pod powieką


czy gruba piękna ordynarna mądra
zwykle coś kruchego tam nosi pod piersią
jak magik zręcznie zakrywa chusteczką


wdziękiem to chroni wybiegiem ocala
kobieca dusza smukłe ptasie ciałko
jakie jej do piersi pod niebem okrutnym


u nas składa w sercu
paznokciami dzwoni
Najczystsza Panienka









Już ją prowadził. Uniósł dłoń bezsilną
Drugą dłoń uniosła, półprzytomnie
w górę


Że plamy gęste. Plamy wsiąkające
Odór, i rękę przestąpić, w tej wierze :
To ręka anioła. Z tryptyku są palce


A głowa zasnuta włosami na oczach
Z nad ołtarza tu spadła. Głowa
przestrzelona


Do bramy, Stefa – już sami w tryptyku
– Mam trzymać ręce ?


Powoli, na spacer - i ten strzał suchy.
Targło nim. Aż bekło


Ledwie schwyciła w kolanach się ugiął
w pasie niepewnie - Do bramy, proszę
i rękę przez szyję


- Nic nie poradzisz, jeszcze jestem ciężki
- Ja nie poradzę ?


Całe życie swoje - chwyciła żarliwiej - Czyniłam z was chłopów


- Wyrzucaj nogi jak do poloneza
- Nie krzycz. Widziałem. Raz przez okno. W szkole


do bramy ciemnej, alejki w Łazienkach, z tubki szybko brązy
i klomby groszkowe ...


Mogliśmy zdążyć, bo przelatywali - dziewczynka z piłką ...


- O czym ty mi mówisz ?
- Żeby nas z taboru dźwignęli do góry
- Bosakiem za kołnierz ? My z Woli. Marzyciel


a piłka się toczy bordo w gwiazdki małe. Trawę szybko znaczyć
bo w błoto. Buciki


płynny chrobot zamka, to już Władca Sznurków, Stefania :


Musisz to usłyszeć. Ja .., grzeszyłam trochę
Felicjan ( gorzko ) : Myślisz, co ja czuję ?


Chór :
Tam, gdzie alejki, planeta się toczy. Czasem jest w gwiazdki.
Czasem polnym chabrem


Tam, gdzie fortepian, skrzydłem takt Etiudy
gdzie się w nas otwiera czasem namiot biały


Za dni stracone ...
Za słowa dla zasług ...



Felicjan : Stefa, zjedliśmy warszawskie gołębie



> Wink


Post został pochwalony 0 razy
Post Pią 16:36, 14 Lut 2014
 Zobacz profil autora

Napisz nowy temat Odpowiedz do tematu
Forum Jump:
Skocz do:  
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa).
Obecny czas to Nie 2:34, 19 Maj 2024
  Wyświetl posty z ostatnich:      


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB Group
Template created by The Fathom
Based on template of Nick Mahon
Regulamin