Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
I. Elementarz polski
dzień już dogasa i cieniem na dłoniach
wieczór przemierzy zapomniane zmarszczki
zamarudzi trochę ?
bądź przez drobiazg błahy
gdzieś tam rozdmucha uśmiechu ogarek
dzień się dopala i trudno nie słyszeć
jak noc przed szafą płaszcze granatowe
mierzy błyszczące
gdy jej na śnieg z deszczem
o włosiu miękkim
gdy chroboczą żaby
o tym
że jej w głowie krzyże i ordery
a jakie ? pojmiesz odłamując sopel
w ustach bezwonny
i lutowym mrozem
bo takiej nocy zaznasz smak spiżowy
nim dzień odejdzie skrada się zmierzchanie
i popatrz ...
Słońce !
w krągłej geometrii
z kłębka się rozwija nam szkarłatnym szalem
po koronach klonów skapnie, gdzieś
w odmęty ?
na próżno odwlekać
Usiądź na kolana
świeczkę zapalimy w naszej kuchni małej
w jej smudze drgającej powierzę ci Słowa
jakich mnie uczyli o tej Ciemnej Nocy
To Miasto zawsze potrzebuje światła
precyzji skrzydeł w dźwięku
czasem w słowach
ważne byś umiał w drgnieniach słuchać cieni
gdy z drobnych ćwierkań swe dzienne okruszki
znosiły lekkim szmerem po gałęziach
swawoląc wreszcie ?
czy drepcząc lękliwie
wczoraj robotnicy
tutaj kładli asfalt
kiedy ucichły piskliwe kombajny
w otwartym oknie - Chopin - tak przypadkiem
muskał się ze smukłym palcem Zimermana
zwodził
kołował
i przysiadł z drozdami
przez smolny opar zapachniało lipą
widziałem
w skupieniu sztychówki wbijali
mazurek prostował ich z wolna do słońca
o tym ci mama zginając paluszki
mówi przed zaśnięciem i słuchacie z misiem
że pierwszy z imieniem
jest ci najważniejszy ...
... o Niej się nie mówi. A nosi na piersi
choć lustra zasłaniasz jak w szlacheckich dworach
aby nie patrzyły oczy w dzień pogrzebu
bo z taką miłością może cie zawołać ...
nic, tylko oczy szeroko otwieraj
i razem z rosą po majowym sadzie
pędź
abyś wzleciał stopą, piersią bosą
w słońcu upijać nektar przed pszczołami
to ci zostawiam. Pełnią sów hukanie
zapach rumianku
a krzyk czapli czasem
o tym
że wracasz patrząc na żurawie
gdzie matka w progu czeka włosem siwym
dłonią skroń ogarnie
i pająka z oczu, tobie
klęczącemu
dziecko
paproch wyjmie
choćbyś wracał z niczym
bo jej spojrzenie to są słoneczniki
kapiące ciepłem
na tej trudnej ziemi
do Polski trudnej, spod palca drugiego
wzlatuje skrzydłem w pracy
czy w pacierzu
aby był jasny. I nad chmury wzleciał
Gdzie myśl przejrzysta. A próżność daleka
sól rozsypaną zawsze z blatu zbieraj
nie czekaj kłótni. Nie ma zabobonu
jeśli ktoś za ciebie ręką spracowaną
na nowo poprawia, co ponoć zrobione
to, co dla dzieci śmiesznym obowiązkiem
dla soli z wodą jest zgubą forniru
słuchając innych, to zawdzięczasz sobie
że Polsce służysz. A nie Ona tobie
pod trzecim – Wisła - tej ziemi o barwie
co słowa układa
po zakolach pluskiem
i kiedy krzyczą, w złocie, czy w żelazie
będzie nasza siła. Szklane pawilony
stań na Żuławach, posłuchaj szuwarów
bo choć czytamy te same litery
lipą słowa tchnące
a dzwoniące świerszczem
zamrozem na szybach szeleszczą mazurki
posłyszysz, że z nurtem, rosą czy wieczorem
po łąkach syka, do nas, Dzwon Zygmunta
by marzeniom ojców i modlitwom matek
wiary dochować. To jest mową żywą
jak psota dziecięcia
jak gniazdo bocianie
co z wątłych uśmiechów
wiosnę nam wyplata
jeśli ci powiedzą ludzie z sytą twarzą
nie było potrzeby ginąć Nocą Ciemną
wspomnij śpiew drozdów
nie zaciskaj piąstek
nie zna słowa - Wolność ! - gwara niewolnika
by mniej bolało. Tak plecy układa
Jeśli ty upadniesz. Nie potakuj batu
Czy bat wycinał w kamieniu litery ?
odgarnij liście w dzień listopadowy
gdzie ziemia boli. Gdzie ojcowie leżą
Gdzie nasz Akropol w hejnałach urwanych
woła nas, co dzień
aby wyjść ze skorupy
Nie masz twardej skóry ?
To sięgaj po wiedzę
Chcesz wierzyć w Marzannę ?
Pisz. Komponuj. Maluj
jeśli nie złamiesz nahaja najeźdźcy
Ci z twoim imieniem czuwają za tęczą
czy z wstydem składają już w puste sylaby ?
Warszawa zawsze czeka twego światła
Komu ku drozdom wzrok z nadzieją unieść ?
byś z świecą w porę
stanął na rogatkach
I publikacja
Lubie to 108 komentarze 71
II publikacja 2012 sierpień
Lubie to 233 komentarze 101.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 16:32, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 11 razy
|
Wto 9:08, 12 Kwi 2011 |
|
|
|
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
II. Książę z Kadyksu
świt, co się powinien podkradać ze sprytem
zanim dnia dotrwał już się zapożyczał
w nitki schwycony jeszcze przed wieczorem
z lizakiem pod pachą, gdzieś pod semaforem
sapał leniwie z krawieckim żelazkiem
a owo, w działaniach raczej jest podzielne
spirali nie ma, to na kuchni stoi
na bluzę łakomie. Ogląda kołnierzyk
w dziewczęcej dłoni jak parowóz cielsko
spłaszcza powoli i w zaszewkach sapie
płachtą wilgotną w drodze do nastawni
guziki mija na kolejnych stacjach
zielonym czyni. Schludnym. Militarnym
ten łub z żelaza palcom niecierpliwym
i w ustach łatwiej niepokój przełykać
mrocznej za oknem, tak z nagła ulicy
przez lata bliskiej, a dziś Niewiadomej
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 17:08, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 9 razy
|
Wto 10:12, 12 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Róźyc. Stefania, ma oczy zielone. Poemat |
|
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone.
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
II Książe z Kadyksu
dom nasz spokojny
z tą na kuchni duszą
złoconym kręgiem spod żarówki gołej
czasem nas w życiu najuboższe kąty
ostatnim
cieniem chronią w uroczyskach
dom nasz ogromny
był domem na nóżce
gdy się kamyki składało pod stołem
przed Babą Jagą w zaklęciach magicznych
z plaskaniem biegło do wspólnego łóżka
dom nasz maleńki
taboret ogromny
żeby się wody z kranu cichcem napić
on też zmaleje, bo trzeba się wdrapać
aby pierwsze buty otrzymać po siostrze
gdzie, młynek do pieprzu
gdzie czajnik pękaty
pryka
a parą sięga do firanek
jakby dni liczył plastrem na kolanach
ciasta wabiące przez lufcik na haczyk
dom nasz wygodny
a czasem tak, tęskny
kiedy dochodzisz tych praw niepojętych
skrywając wstydliwie, już
niewieście ziarno
jakie cie z pościeli wyniesie, kobieco
zdumieniem palców w szkarłacie
poranka
a życie sobie, i latorośl sobie
kiedy ta najmłodsza, drobinkę dziecinna
po taboretach na pawlacz się wije
obrazki ze snu, jeśli coś pamięta, to
kolory wylał z balii na podłogę
Krzycząc
na Wielkanoc
nie ma prania, ćmoki !
I w sieni, na gwoździu, znalazła pod balią
ten pasek karcący, ale chłopa
nie ma
jeśli dokładnie przyjrzeć się choince
kiedy zapalisz już właściwe świeczki
jakiego ci życie ulepi anioła ?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Nie 6:35, 09 Lut 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
Śro 12:44, 13 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Poemat |
|
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
II. Książę z Kadyksu
zna Szermierz marzenia
w złotej kryzie chodzi
i ma karnecik każdej młodej panny
przed mszą dodaje mazury i polki
ze słońcem staje, smukły z kozią brodą
może on, i Hiszpan, z górnego witraża
tak zgrabnie sięga tym szpady promieniem
przez wianek na głowie, ostrzem, iskrzy welon
że słońcem się staje, i kością słoniową
patrzą w kościele Świętego Wojciecha
a ty się martwisz, czy czego nie przeciął
gdy nareszcie szpadą twój welon prostował
ten Grand z Kadyksu, co w obrączkach igra
i kiedy cie muśnie twój mąż krochmalony
po jednym – ciepłą - by ręka nie drżała
to takie ciarki po plecach odchodzą
po ostrzu Granda. Gdzie ?
aż wstyd się przyznać
zanim się przebudzisz, poukładasz sobie
ten co z całej bajki całkiem nie na miejscu
ksiądz jak stójkowy ci dłonie przepasze
z całego marzenia ledwie Ci zostanie
by przed łóżkiem w zgodzie
stały wasze kapcie ?
z tych kwiatów wręczonych, matkę zapamiętasz
wreszcie się spowiada we łzach
z tajemnicy
w trzydziestym ósmym, na samym początku
poczuła ojca na szczycie rusztowań
kiedy leciał
leciał
mówiły sąsiadki
na drugim pietrze, od tego z gazowni
co mają pianino, coś kolnęło matkę
Antek bejc przez deski
a tam struna pękła
I o tym się szepcze dziś w domu na nóżce ?
za ścianą głośniej. A tu same baby
nitką przez ucho wlecze konspirację
matka. I babka. Potem siostry wokół
już nie wiadomo : Kto sanitariuszką ?
tutaj obrębić babci prześcieradło
powłoczkę doszyć z tej w drogę ostatnią
nie zawsze słowo odpowiada chwili
można powiedzieć, materiał
dwubarwny
a każda stara się schwycić
palcami
I publikacja
Lubię to 65. Komentarze 51.
II publikacja
Lubie to 93 Komentarze 57.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Sob 19:50, 08 Lut 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
Śro 16:11, 13 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
.
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone.
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
III. Księżyc nocy sierpniowej
Księżyc nocy sierpniowej. Protokół rozbieżności.
Korekty wprowadził. Eugeniusz Korbowy. Oficer Bezpieczeństwa.
Autor wyrazów. Podchorąży. Powstaniec.
Dopowiadacz. Felicjan. Dozorca.
A dokąd panny ?
Panny są w potrzebie
a dziś po bramach ściszone rozmowy
pan Feluś w stygnącą z wolna Okopową
ukradkiem. Ostrożnie. Od bramy do bramy
na szelest płaszczy zachował baczenie
Podchorąży.
O tym dziś szeptanie na klatkach schodowych
palec przy ustach
Eugeniusz Korbowy.
Na dłoniach uściski ?
Podchorąży.
Z palcem na ustach - znaczy - gdzieś jest anioł
może w tych skrzypieniach podeszwą za rogiem
Eugeniusz Korbowy.
Słyszymy właśnie pana Tadeusza ?
Podchorąży.
Czy za doktorem nie drobią, dziś wronio
cienie poufne, od drzewa do drzewa ?
I co w nich tam skrzypi
jaka pozytywka ?
Jaki to komtur, posłał ich z łapanką
usta oblizując
O oczach błękitnych
Eugeniusz Korbowy.
Lubią melodyjnie, lubią na trzy czwarte
razem z panem Straussem
schowane za drzewo ?
Podchorąży.
To ciemne światło, dzięki którym pustka
zamknięta w człowieku za niewinnym drzewem.
W kształt. Bywa płaszczem
Eugeniusz Korbowy.
Ze skóry bydlęcej ? - to chyba z tym płaszczem
było niepotrzebne. My Towarzyszu, też służbowo
w płaszczach
Podchorąży.
Pogodne szepty. W uchylonej bramie
na Okopowej
Eugeniusz Korbowy.
Miło mi słyszeć, ale wy akowcy
w tych butach z cholewą
czasem też po nocy, drobicie poufnie
od drzewa do drzewa
Podchorąży.
Ja poemat piszę !
tam, wstążki rozwiane
to się przydarza pierwszym kapeluszom
skromnym
słomkowym, co rankiem przed lustrem
ronda prostują, o dziewczęce palce
drżące
z bezwstydem, a przecież z nadzieją
przechodząc jezdnie, jedyne, nam niosą
dziewczęce złotka
gołębi gruchanie, i zrywa wstążkę, przez plac
Napoleona ..
Eugeniusz Korbowy.
On poemat pisze. A my rzeczywistość !
Podchorąży.
Tutaj w Warszawie ?
niesie, gdzie Drapacz, niesie, przez ulicę
marzenia dziewczęce i wdowie wołanie
w jednych
się oko Drapacza zamyka
w drugich otwiera, na szepty
i dotyk
Eugeniusz Korbowy.
Wpierw w Wilnie i Lwowie. Tam władza rozdaje
biorą z obawą, ale
zamiecione
Podchorąży.
Rzeczywistość mówisz. Na Syberię, wojaż ?
Najpierw jak Judasz całujecie w usta, tak po nowemu
rosyjskim zwyczajem
... wiatr podrzuca wstążkę, a ona w kwitnieniu
dziewczęcym spojrzeniem , ufnie, sasankami
bywa chabrowa
a czasem błękitna, tym koralem lśniącym, w nurt
z górskim strumieniem, jakim ci to miasto
w szczerbach i żałobie
czereśnią powstaje, z wiosną, w oczach dziewcząt
poznasz po placach, poznasz po imieniu
jak dumne pamiątki, wolno, nosić w sobie
gdy śnieg na brzegu, gdzie sasanka biała
zaprasowana starannie w chusteczkach
co zwykle z płatkiem, różu szminki
pierwszej
i pierwiosnkach śmiechu, nieść będzie
przez dymy
nieść będzie przez szkarłat
Eugeniusz Korbowy.
Mówią tam, Polaczki, dzieci Europy
Czekają całusków. Grzecznie. W poczekalniach
Zaszczyceni bardzo. Docenieni wreszcie. Mędrcy i prorocy
o misiowych oczkach
Podchorąży.
( zaplata ramiona przed sobą i usiłuje skupić uwagę widowni
na swojej osobie. Obaj wydaja się nadmiernie uroczyści )
Jest cichy zgrzyt bramy
po wargach wyraźnie
z trzepotem wypuścić te ptaki ciemności
Eugeniusz Korbowy.
Jeszcze raz zbłądziły gestapowskie sotnie ...
Podchorąży.
Będzie nas ratował w szpitalu powstańczym
Eugeniusz Korbowy.
A tym
co w ciemnościach, słuch szeleści widmem ?
Podchorąży.
Którym się przyśni. Którzy nigdy nie śpią ?
Im zapach skóry czy skrzek po gałęziach
skrzypi w pamięci skórzaną uprzężą
Eugeniusz Korbowy.
Choć przed chwilą gawron, już z płuc
upuszczony ?
Podchorąży.
Śpi gawron głodny w polu nie obsianym
skoro ziarno pamięta, to będzie w śnie szukał
Eugeniusz Korbowy.
Ładnie ci się kleją romantyczne smarki ...
Bo tam za kominem Fryc z mauzera mierzy
Podchorąży.
Masz oczy na miejscu i koty na dachu
ktoś sprawdza uważnie którędy chadzają
łatwiej wypatrzeć potem Gołębiarzy
Eugeniusz Korbowy.
Ale wam Darmozjad świeci nieuważnie
bo gdzie stoi Norblin ? Jego akwaforty
Podchorąży.
znów mylisz pojęcia
a mylisz tak lekko, maczając w Parnasach
Po srebrnym niebie kreślimy dymami
palcami łatwo znaleźć Haberbuscha
Eugeniusz Korbowy.
Na lewo Stawki, i gdzieś tam Ciepłownia
daleko, na mapie, kiedyś będzie nasze
Feliks Dzierżyński, zaś plac Napoleona ...
Górczewska. Żytnia. Robotnicza klasa ...
Podchorąży.
Gdzie gorzkie kule w pierś, dostał. Parasol
Dozorca.
( wychodzący w mroku bramy. Przez chwilę przygląda się z niedowierzaniem
widmowym sylwetkom )
Co mnie podkusiło ? - obwiniasz się Feluś
pić z tym Księżycem ledwie na trzy palce
ma głowę ladaco nie z tej okupacji
Eugeniusz Korbowy.
niby warszawski, w spojrzeniu zaś taki
jakby na okrągło gadał z Mickiewiczem
Panie cierpliwie czekają wygódki
a On okrągły ma z gazety czapkę
a on je cuka i wąsa podkręca
Ledwie spróbował, i już Napoleon
między nimi obecny. Wywija szpicrutą
Panek, srebrną smugą, w co ciekawsze kształty
Dozorca.
Ktoś mu przypomniał po jakich ulicach
szwenda się właśnie. I zarobił w jape
Podchorąży.
Przestańcie ! Proszę ...
Odleciał nad Getto
Eugeniusz Korbowy.
ja wam Feluś, wskażę :
Niech on tam nie lata ...
On dzisiaj miglanc. On okrągły nadal
Podchorąży.
Nie cięty. W sierpy, schowany w granacie
Eugeniusz Korbowy.
Ładnie z tym wierszem. Dostojnie. Z pawiami
Jeszcze tylko cymbałów w zaścianku brakuje
A wiesz ty z herbową spinką przy mankiecie
Że Wam się sierpem planeta nawraca ?
zatem Mocium Panie, mów chamowi wierszem
po kij nie sięgniesz, bo publika patrzy
Paluszki świerzbią ? Siekaj heksametrem !
Dopóki naród swój język, czytaty !
Podchorąży.
Nie możesz się zawrzeć ? Słoninki ukroić
Ogórka zwędkować, i przepić spirytem
Eugeniusz Korbowy.
Nas spiryt nie boli, was giermańskie tanki
Zajawkę poniał ? zdumiony Powstańcze
język się zmienia. A my, Awangarda !
My, mocno stoimy z tamtej strony Wisły
ciemnozielona ta matczyna rzeka
a naszego gęstą jako chleb razowy
z waszego błyszcząca syrenią szabelką
w jej jasne piersi zapatrzeni obaj
wciąż nie ma szczęścia, jak figury stoją
ale będzie komenda, to pójdą przeprawy
Podchorąży.
( bez przekonania )
Który sierpień łamiemy się tym samym słowem ?
Przeprawy. Przedmurze. Lotnicza osłona
nad matczyną rzekę zdążyć przed świtaniem
Eugeniusz Korbowy.
( z naciskiem )
Tym razem zapisz, w tych swoich kląskaniach
przeprawy żołnierskie, z orzełkiem
na czapce
ważne. Pamiętaj. Żeby ci nie wyszło
kilku Kelnerów, nocą
Śpiewających
Podchorąży.
( rozdrażniony )
zapiszę, Ubowiec
kopiowym ołówkiem
nożykiem obciętym z pocztowego sznurka
Eugeniusz Korbowy.
( cierpliwie )
wielka mi sztuczka pisać sasankami
arkusik nosić w otwartej kieszeni
my teraz skutecznie leczymy suchoty
młodzież nasza ciekawa, pójdzie zarządzenie
Kieszenie naszyć. Pisać poematy
że u nas Światło nie gaśnie w urzędach
Z sznurkiem, bez sznurka
u mnie mowa prosta
pewnie się wzdrygniesz, bo to u sąsiada, podpatrzona mowa
a my będziemy, jak oni czynili
znów pierwsi do chłopa, trafimy z ukazem
Podchorąży.
( zwężając oczy )
a to już ciekawe ...
Eugeniusz Korbowy.
Car, jaki by nie był
Czy Stalin na górze
na ręce patrzy
A na co ty, patrzysz ?
Ty ... na akselbanty
Podchorąży.
My, wy, figury. Tak, lubisz pouczać
Stawać w oczach z większym
kłaść się Jego cieniem
On Ci powiedział : Ruszacie planetą ?
Sierpień. Śnieg nie pada
I Gwiazdki nie widać
Puszkina lubię. Czasem Lermontowa
co oni w Wigilię mieli pod obrusem
Tak, jestem zdumiony ...
Gadająca Słomo
Eugeniusz Korbowy.
( ledwie kryjąc wzburzenie )
A ja ci powiem, co zrobię z księżycem
Ty do mnie z wycieczką, a nie znasz wycieczek
nad Gettem twój Księżyc, ten warszawski, fijoł
u mnie, zacznie otwierać, nocą parasolki
Pamiętną ruszy
z śmiechem karuzelę
Podchorąży.
Ty, kto ? Korbowy
Eugeniusz Korbowy.
Może partyzanty ? Może Walenrody ? Zapytaj księżyca
Podchorąży.
Taa partyzanty, ... z Lasu na Kabatach
Eugeniusz Korbowy.
Różnie nazywają, i nieustalone. Zabrakło odwagi
wszystkich partyzantów na głos, ponazywać
twoje jenerały w cylindrach, czy w czakach ?
chyba w ciekawości swej ludzkiej natury
pan koglem moglem karmiony poeta
raczył zapomnieć o swym poemacie ?
Czy zechcesz lirę swą cofnąć z nad Gęsiej
nie kluczyć więcej już po naszym Getcie ?
Podchorąży.
( wyraźnie zadowolony zaciera ręce )
spokojnie, spójrz, i on spokojny dzisiaj
On obły jak balony z nad Pól Mokotowskich
A przecież z tych gruzów
gdzie wszystko śpi z krzykiem
Eugeniusz Korbowy.
( odstawia opróżniona szklankę. Krzywiąc się )
A gdyby z tych ruin wzrosło śnieguliczką ?
Podchorąży.
( przeciągając z zadowoleniem palcem po niebie )
W jej czystej kredzie bólem zatrzaśnięto
i jako perłę dowiedziono bólem
Eugeniusz Korbowy.
Perła was zostawi błądzących w ciemnościach ...
Podchorąży.
( deklamuje, bardziej już myśląc o poemacie )
Mądrość nam gorzką rozdzieli palcami
ten smutek co do nich, najpierw
z kulki białej
na bezchmurnej tablicy nam rozpisze kredą
Żółty niech Księżyc. Poznaczony sadzą
w tej z chmur koszulce nad kirkutem stanie
Eugeniusz Korbowy.
( naśladując podniosły ton Krzysztofa )
Zza chmur wam wyjdzie. Bystry
obrzezany
Podchorąży.
( powoli nie panując nad głosem )
Jak dawniej bywało, niech powstańcze wici
pod bramy obozu na Gęsiej, ciśnie
zapalone
Eugeniusz Korbowy.
szepcząc aj waje koronką o druty
Podchorąży.
( teraz już prawie biegnąc w stronę Korbowego )
Ach, ty głupi cepie ! Ciebie do Syjamu !
Tyle cierpienia. Słyszałeś o Auschwitz ?
Mieliśmy Żegotę
Dawidków odbijemy z batalionem Zośka !
A księżyc, jest srebrnym obolem powstańca
to dla nas księżyc
Eugeniusz Korbowy.
to dla was Mickiewicz ?
Podchorąży.
To jedynie księżyc !
Eugeniusz Korbowy.
( cofa się i wyciąga otwarte ręce pojednawczo )
Księżyca Ci szkoda ? Już więcej warta, ta, papierośnica
Ja w swojej służbie, już kilka, Księżyców widziałem
Sorki ! Przesadziłem. Katyń Nowotko Ribbentrop Mołotow
wszystkiemu zaprzeczę z wszystkiego się wyłgam
to pomówienia, małe przeoczenie
ale słowo, prywatnie, na Świętą Publikę !
to niestety prawda, i było tak niegdyś
Jeśli ty nie myślałeś, to już oni dbali
i Wawel wrogom we śnie, w oczach stawał
goryczą im jedność
Handel. Pług. Poezja
u bram Wschodu trwała
Co czczo wyrzuciłeś
oni przysposobią
i jako ikonę szczerozłotą w karczmie
może Ci i trudno
lecz bez ich sonetów
Podchorąży.
Z takim księżycem to krzyk się podniesie ?
Eugeniusz Korbowy.
Przecież muszą krzyczeć. To niewielki naród.
Ty byś nie krzyczał ? Za taka niezręczność
Po rękach Polaku, nie, po akselbantach
I rozpoznasz na wschodzie po owocach
Drzewa
Podchorąży.
( grozi zaciśnięta pięścią )
Jeśli to kłamstwo !
Eugeniusz Korbowy.
( wskazuje dłonią półkoliście widownię )
Jeśli to Publika !
Podchorąży.
( z satysfakcja )
naprawdę chcecie w kraju rządzić plotką ?
Eugeniusz Korbowy.
Twoje stanowisko ? Spiszemy protokół
nie patrz tak na mnie miniaturko Fausta
Podchorąży.
ludzie chcą wytchnienia i czekają plotek
plotka jest prosta, nie ciąży sumieniu
nie trzeba się uczyć, by zrozumieć plotkę
z plotką być równym pomiędzy większymi
plotkę z czyjąś plotką zmienić w pomówienie
jeśli chcesz zabrać, co należne tobie
być plotką lubianym, zawsze czyimś kosztem
wesołym, krzywdą, tak szczerze, po polsku
nie mów o mnie, wredny, i się nie oburzaj
sam będąc już plotką, powtórzyłem plotkę
kto wśród nas żyje, i chodził do szkoły
odbierał świadectwo z Historii, Tych plotek
Eugeniusz Korbowy.
( pauzując wypowiedź westchnieniem )
póki pamiętam
nie powtarzaj plotek
na froncie my przecież
A front jest przez piękną, twoją Europę
front,
co nas zjada, i ten co, rozdaje
wawrzyny prawdziwe
niestety zabija, musimy uważać
zbyteczna troska, panie Podchorąży
o tworzenie historii, nie panu się troszczyć
ja dotrzymam słowa, ja teraz frontowiec
i jak na razie, to dupy nam w głowie
Podchorąży.
( wyczerpany. Obaj patrzący na siebie z obawą )
... I byłby Żabczyńskim, tych nocy sierpniowych ...
Eugeniusz Korbowy.
( też jakoś niepewnie )
Sunącym shimmy w atrament świtania ...
Aktorem mówisz ? Dobre, dobre, dobre !
Podchorąży.
Ale się sam w sobie jak kosa obrócił
Eugeniusz Korbowy.
( znajdują współbrzmienie )
To na ciemnym niebie powszechne zjawisko
Podchorąży.
Będzie biegł, drogę srebrzył, nikt tak nie zna Getta
w tych dniach ostatnich, kiedy Wiek na scenie
twarz Ci szminkuje, małpio
potem Barbie
I po garderobach, gdzieś, sensu pozbawił
pohańbione słowa
co Śpiewne. Solidne. I Nasze
Co z oczu patrzy
Eugeniusz Korbowy.
( uśmiechając się zagadkowo )
Panta Rei, Dziadku
My mamy dla ciebie Manifest Lipcowy !
Podchorąży.
Daliśmy się podejść, co nam na ołtarze
i w jakiej pamięci, tak
łata na łacie
Daliśmy się potknąć i zdarzać wyrazom ...
( rozchodzą się bez pożegnania. Zamaszyście. Po chwili pojawia się dozorca
z klamkami na sznurku. Trąca czubkiem buta jakiś przedmiot między cegłami.
Blaszana papierośnice. Ogląda. Otwiera. Czyta głośno )
Dozorca.
Eugeniusz. Znaczy, Karbowy, od matki
( częstuje się papierosem, i patrząc w stronę widowni , jakby czytał
w powietrzu )
I kiedy za Wisłą, to Słońce, Słońc wstaje
a potem na biurko spłyną szyfrogramem ...
O dziwnych Księżyca ruchach na zachodzie.
W bliskich kontaktach jest z niejakim : Rilke
I ma pseudonim Ten gwiżdżący Dodek
czynnie przeszkadzał bojowcom na Gęsiej
Warcholskim krzykiem ( i filosemickie )
Oraz szczypał baby
Do wykorzystania. Przeszkadzał na Gęsiej
A w konsekwencji, nie zdążył na Pawiak
( odchodzi )
Kroczyliśmy dumnie miast stąpać pokornie
Czy będziemy Jedno ?
Kiedyś ?
W oku szczygła
Lubie to 50. Komentarze 50.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Pią 17:46, 14 Lut 2014, w całości zmieniany 5 razy
|
Pon 13:59, 18 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Poemat |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
IV. Muguet Du Bonheur N°44
poranek
melonik ma z szarego mydła
nie skrzypi po dachach w rozchodzonych butach
gdzie spojrzy
tam rondem sklepienia przeciera
w mydlinach skrzydła prostuje gołębiom
to wietrzyk porusza praniem na balkonie
na przemian Jaś z mydła niesie się z trzepotem
poranek po dachach trzeszcząc gołębiami
poranek
po pierwszych słonecznych lampasach
pionowo
dyskretnie zjeżdża nam do okien
tu wita stół okrągły, tam spóźniony zegar
ciekawy, kogo nie ma ?
co śpi pod serwetą ?
Po murze szczerby liczy
jeszcze niewidoczne
pęknięcia po bombach
Taaak
planuje sobie
kto wcześniej sprawdził tego geometrę
paluchem stawia przy nazwisku kropkę
a paluch lity
nocą w kirze maczał
za nic jemu jęki
trzask w chrząstkach łamanie
głucho stuka paluchem. I w dół, Obwieszczenia
obecność codzienną
pod każdym
kropkami
tłusty. Czarny. Szlaczek
Nim słońce na twarzy
Rdzy
już na wargach dobędzie następnej
O w jakim bolesnym zdziwieniu
nam potem
Gubić się, zachodzić, w złotych
słońca fałdach
Za wcześnie nam o tym
krucho wstając z wróblem
Świt na drobnych nóżkach
kałuży wygląda
a potem, już Oranżadowy, po drodze płaszcz gubi
ale i miętówki u Jasia bez płaszcza
pastelowe takie rozwiesza na drzewkach
zapewniam, Dzieciaki !
Cały jest w bąbelkach
Jaś zza rogu wygląda
w tych naszych zabawach
przyszło wam się toczyć z fajerką na drucie ?
gonić bez pamięci i dziury omijać
aż nagle buciorem jak kolos
wyrasta
a potem Monstrum
wali mocno w ucho
choć jedno, co widzisz, to klamrę
od pasa
Świt też się nauczył
jak przez dziury chodzić
z bramy wyglądać chytrze na ulice
bo taki tu mamy relikwiarz dorosłych
raz tylko mówimy i nie spowiadamy
tego naucza wiara przy trzepakach
do biblioteki pójdziesz, o ile podrośniesz
wpisową złotówkę znajdziesz w PPS ie
przed majowym świętem, tych
w szarych surdutach
pracują w gazowniach, i to im się liczy
że z pochodu zawsze pędzą bolszewika
w warzywnym złotówkę wraz z jabłek wysypem
u pana z warsztatu już musisz zamiatać
u pani Stefanii
to trzeba po syfon, i w oczy nie patrzeć
Ona nie ma dzieci
jeśliś w kombinacjach jest
zupełny gładysz
fertig
do Szmula, na ulice Niska
w czapce milczkiem, grzecznie
za Ten złoty, zapalisz szabatową świeczkę
bo warto pod rękę chodzić z Sienkiewiczem
nie tknie palcem Dąbrowskiej złodziej ani apasz
za ten złoty, godzien !
choć w krąg wiedzą to wolskie ulice
ilekroć się księżyc na świecie odwróci
gdzie indziej społeczny tonują niepokój
tu zawsze patrol Jasia, prosto
w mordę
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Sob 20:08, 08 Lut 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
Pon 17:14, 18 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Poemat |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
IV. Muguet Du Bonheur N°44
Nie błyszczą klamry i Świt na dzielnicy
w szybach sklepowych spłaszcza
kapelusze
jasne czyni dłuższym, zatykając pióro
czapli, ta promieniem jest wyczarowywana
widząc ją i siebie
czy czapli odbicie
bo jest to poranne ze słońcem Jak się masz
czapla,
co nam tu czarownie
skrzydłem złotym spada
i miękko usta zakreśla Stefanii
pani już odeszła
do szyby następnej
czapla zaś promieniem
tępo dziobem wali
koniec z ptaśków czarem ?
Czy czarów początek ?
czaruje Stefania, świtu ku uciesze
kiedy już dniało, słońce patykami
złotymi, sprawdza nicponia w foremce
na wargach miękkich
i w szybach wystawnych
Abyś się przekręcił, łapał skórkę
Świcie
O wargach bezkrwistych
i barwą gumek z naszych papilotów
jak struny od skrzypiec, i jak one prężny
ni słówka nikomu ...
Obyś się rumienił
obyś nam w romansach koszuli do kostek
dziewczynom z Młynarskiej
jeszcze kapkę drzemał
Przecież sierpień idzie
już łamie pieczecie ...
Czy okna umyte ?
Dokręcone klamki ?
Czy dom nasz, po polsku
Gotów na zniszczenie ?
Jakim On zostanie
Takim zapamiętasz
Spojrzenia ulotne
Stefanie w jedwabiach
nasza cicha chwała
właścicielki aptek
Piękne
Strzeliste. Wprost z uda
z El Greco
to te miętówki
to Świtu bąbelki
a trzeba wam wiedzieć
niosło ją lekko, jak to ze mszy niesie
kiedy pod fryzurą świętobliwe torsy
znikają skokami koników szachowych
po tych szachownicach, gdzie zamysł kobiety
z ucha chwytliwego w projektach niebieskich
na zgiełk uliczny, nie wiadomo, kiedy
na szept przez okno
na spojrzenie szewca
stawia pantofel po tych spojrzeń tratwach
westchnieniem popłynie, to aż tratwy trzeszczą
ulica mięknie, chodnik się ugina
jedynie
w jej oczach czy tabernakulum
zamknęła właśnie ?
powstawiała laufry ?
kiedy ze mszy wraca
czy wszystko jest w zgodzie
i kluczyk na piersiach
O, pociekł właśnie, w kosztele pachnące
powiem : Wydatne
a dla szewca ? Żywe
One Żytnią niosą
nie senne falbanki
i tak wiosłuje stukiem po chodnikach
postrzegającą owym dzióbkiem pawim
jak się ukośnie
i w odbiciach miło
tu w piersi rozwiera
już zamyka w talię
a tam bez zamętu
tam nie znajdziesz cypla
i bez gorsetu, lekko
paskiem zastrugana
i w zaokrągloną ...
tu się szyba kończy
dlaczego szybo !
Koniec poematu ?
Zaokrąglona, wychodzi z mnożenia
zer dodawanych, spuszczanych w rozumie
W tej zaokrąglonej .., moment !
z równań darwinowskich ...
Poniżej paseczka, przechowuje
Ludzkość ?
Otóż,
jeśli idzie, nie będzie uczenie
bo świt mi dzisiaj jej dobył sekrety
wiadomo, nerw palców malarzem prowadzi
kiedy mozoląc się, włosiem, jędrnej
dotknie barwy
mizdrząc się jak kukła, mówi
Temat zgłębił
znacząc wypukłości po figowy listek
Wiedz,
pod owym listkiem
nie szeptał z kieszonką
i nie wiadomo jak rzeczy się skończą
sierpniowym wieczorem,
ale w tych odbiciach
kiedy nam jeszcze śpiewać było wolno
przez strach
co wypatruje nas z rogu ulicy
przez tuby szczekaczek malowane kółkiem
ryczące swoje
Der Sturmartilerie, dzwoniące bańkami
z nagła, nad głowami, pustymi
bez mleka
a my na tratwach
kołysząc się tkliwie
o biodrach Stefanii
śpiewajmy ?
Czyżykiem
Jedni przysięgali, na Lesznie
a drugim, Świt
śpiewał cienko, gdzieś na Karolkowej
on sobie frykant
skacząc doniczkami
dzwonkami fiołków na dracen palmiarnie
raz Kmicic wonny
sznurem parapetów
tam Stach mroczny apasz
kręcący praczkom oregano w głowie
nam śpiewa, długą frazą, kaczo
to raz w Monte Christo
tak lekko świerszcza, nożynami
brzdąknie
Taka dzielnica
ma swych własnych Janklów
i dnia pierwszego, w sierpniu
potem wrześniem
niebo się jasno otwiera harmonią
bo, co nam Jałta
i mieszczuch kształcony
podszywać będzie togą na czerwono
na Leszno Norwid chodził do gimnazjum
Jemu też zdarli pelerynę do krwi
przy nim trwać będziemy
jak niegdyś Sowiński
pewnie nie anioły
o ciętych uśmieszkach
na gołej piersi z rozwianą apaszką
nie my się gubimy
to Świt nam się sypie
biegnie za Stefanią w irysach
przez jezdnie
biegnie, nie patrzy, a Stefania w bramie
już w cienie miękko, jeszcze błyska łydką
złoconą, ze znamieniem w myszkę
a ta jej cupła
senna pod kolankiem
aż Świt z ciepełka zatrzymał się, wryty
a dzień
uderzał we Wolske klawisze
tutaj tramwaj dzwonił
bo motorniczego, nie wiedzieć czemu
zaswędziała pięta
i konik z piekarni
furgonem w skos łamiąc
Jasia, świt wyminął
och ! jak słońce skórką chleba zapachniało
Felicjan kiedyś, coś
na Matki Zielnej
... Jak bułka paryska ...
Stefy łydka w bramie
a jeśli ją schwycisz z jej łydką zaśpiewasz
jakbyś zwierał w garści chorągiew kościelną
tak Stefą za kostkę potrząsać w anioły
aż twarz odwracają serafini z śmiechem
bo czyż nam śmiertelnym użądlonym w słabość
na mszy przed bitwą nie wolno jest marzyć ?
marzenia
mieczyki, Stefa wstawia w wazon
i Świt tam się przeciąga
jak kot wśród apaszy
a tu - Łaaa ! - Świt na masce
gapiostwo rozpłaszczył
przez szybę feldfebel tępo na świt patrzy
a tam na pace od lewej, blaszani
dwójka, trójka. Czwórka, strzelec z Norymbergi
na kocim bruku twardo się kiwają
twarz w twarz, Lohengriny, też po po prawej stronie
rasowe profile z tych brabanckich talii
co krwi tak gęstej, że ekierką zmierzysz
ale coś im niepewnie jeździć dziś przez Leszno
gorąco, za kołnierz, z naszywkami w piki
mucha bez szacunku włazi eksponatom
zaraz, z kalafiora ? tłusta Owocówka
kiwają się szmoki
ale zwolnili
przepuścili tramwaj
Świt, lekko z westchnieniem, czepił się poręczy
i coraz cwańszy
śmieje się ze stopnia
kiedy motorniczy na rozjazdach iskrzy
kiedy szyna piszczy, a wagon koleba
Stefania ostrożnie wygląda przez okno
bluzeczkę wietrzy
a ręcznikiem piersi
swobodnie w oknie na dzień zaróżowia
Na podwórku, ochryple, zwykle o tej porze
pewien druciarz z osełką powinien zjawić
rad wydzierać w zaśpiewie : Noże !
Ostrzę noże !
bo u nas najlepiej
noże ostrzyć po mszy
ten iskrownik wędrowny
wśród okien radosnych
studni cembrowanej
jak po szyi gęsiej
Gdzie marzeniem sięgnąć
skąd zapachem zupy
prędzej błękit znaleźć
i tak z podwórca wystrzelił nam
Skierką
ostatnią,
pogodną Żytniej widokówkę
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Sob 20:31, 08 Lut 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
Wto 18:13, 19 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone.Poemat |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
IV. Muguet Du Bonheur N°44
Wolo, moja Wolo
Tyś z smołowych gontów
Tyś z skwerów,
gdzie trawa zadeptać się nie da
Gdzie proboszcz znać musi
ten katechizm śpiewny
Z gwizdów na palcach
Z gołębi pękatych
Garstko Wolskiej ziemi
j
ak Cie w dłoni unieść
jak Cie w dziąsła wcierać
Mowo Piastowska
Matko Lip
Dzwonnico
jak nam Cie zasłonić
nam, tak innym
szpetnym
i nieskładnym, w słowach
uderzać w Requiem ?
I to w nas boli
To, się w nas kołacze
po tramwaju dzwoni
i szarpie Jasiem z dłońmi na poręczach
coś tu nie pasuje
za mało młodych uwieszonych w przejściach
ale do siem siedzący pan Józef z Klemensem
że : Coś się wyszydli ... szeptali dziadkowie
skrobiąc po zarostach. Sobie pod rozwagę
innym oko perskie
bo wie o tym w bramie niedomyty grandziarz
że istnieje legenda o żółtych cytrynach
Że zielone nie pachną, i pestki nie czują
kiedy słońce się topi w tramwajowych szybach
i tasuje nagrzane błyski na zakrętach
już nie trzeba spaceru, jeśli kołysanie
kiedy sierpień upalny do kości łamliwej
młodość przywraca złotem na zakrętach
taką nieobecność czyta piszczel stara
będąc na zakrętach
Starocią i Pestką
Zaś aromat skórki poznasz po stukaniu
w tych poobiednich porach dla talerzy
dziś się nie moczą i nie obciekają
w zamian na dystynkcje głodne furażerki
z bramy powojem rozciągną się w zieleń
w równych odstępach przepływa konwalia
biały kołnierzyk z odrobiną perfum
długo oszczędzana
kropla wiosny w sierpniu
>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Sob 20:38, 08 Lut 2014, w całości zmieniany 3 razy
|
Pią 16:02, 22 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
V. Modlitwa o kawałek Szczęścia
był raz porządek. I było wytchnienie
pośród ręczników w szufladzie komody
dzień, który zmyślnie dzieliła na ćwiartki
by uśmiech donieść rankiem do wieczora
na aptekarskich odmierzała szalkach
i tak jej szczęście stało na zachodzie
na toaletce
z ślubnego obrazka
sprawdzało przepis, myślało :
Jak pomóc ?
nie zgubić kursu w czterech świata stronach
ciche w tych wodach przepływają nurty
namiętne szepty tej nocy lipcowej
spojrzenia wczoraj podpowiadał księżyc
małe stateczki
ustami po piersi
wtedy wierzyła
wszystko swoim kursem
zdąża do do portu
i że Pan żeglarzy
widział ją godnie z Czesławem pod rękę
na mszy porannej
z palcem w kropielnicy
będąc im dwojgu, sobie kapitanem
w swoich modlitwach, jakby słała listy
gdzie wśród skrzydlatych
Żaglomistrz w Organach
i gdyby zechciał w okrętowy dziennik
zerknąć
z dniem 1 sierpnia
Dzisiaj planowana zupa owocowa
i piórem skrobiąc gdzieś po marginesach
małe stateczki. Na żaglach
Niepokój
Był raz porządek, a taki zaleca
ruchliwym palcom bałamutne paski
wyciąć z gazety, a chciało się śpiewać
może ciepło nocy nie odeszło jeszcze
uchyliła okno, a ciepło się kłębi
Co rzecze Porządek ?
Ona rozpięta. Skupić się nie może
albo te reklamy. Było to na szafie
wykroje sukien w miesięcznikach więdły
paski kleimy – Czesławie - na wstrząsy
dotykała palcem i puszczały pędy
mieć taki kapelusz na ławce, gdzieś
w Saskim ..
ale druk nie śpi. W farbie czarny robak
grzebie się. Wieszczy. Rusza kolumnami
Pochodnią się staje
kiedy znasz już przeszłość
kiedy usłyszała - To suche klaśnięcie – zawisła w powietrzu
wystrzał z karabinu – to zawsze z daleka
i podejdzie bliżej
Zbyt dobrze je znała
a tam wzdłuż ściany zapał szarość zwodził
szukał Białopiórych po marsie na twarzy
wywijał mankiety powstańczej koszuli
tak z dłonią na piersi. Zamykając oczy
trwała długo jeszcze
i w niwecz Porządek runął w czterech stronach
małe stateczki w swych niemych pacierzach
wołały tylko :
Żeby się udało !
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:42, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 2 razy
|
Nie 9:44, 24 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone.Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
V. Modlitwa o kawałek Szczęścia
Tam gdzie nie ma porządku
najpierw jest Bieganie
bardzo bliski krewny Biegania po schodach
sztubackie w powabach
Wychylanie z okien
entuzjazm w podskokach makiet na strzelnicy
zaś u Czesława – Chce sztandar wywieść – jeszcze nie dotarło
że po oknach biją
nie zamknął komody, i dawna codzienność
którą porządek przypisywał rzeczom
a przy nich uczucia równoległym kursem
aby żeglowały namiętnie, niewinne
rzeczom zaszczepiła ze związków dożylnych
ból i nieszczęścia. Strącała ze skały
Ktoś tu już biegał. Nie zamknął komody
jej zapatrzenie zawiesiste, długie
przecież ją dźwignął z panny od receptur
i sięgnąć przed Nim nie mogła po masło
pił choć chorował, kiedy Hitler wkraczał
miała taką bluzkę z wysokim kołnierzem
rękawy długie
szczelnie zapinane
już ją wyrzuciła choć lubiła hafty
żeby już nie czuć
co robił rękami
mówiła o tym długo z Żaglomistrzem
żeby i dla niej był jeden Okupant
Jest gdzieś w dzienniku taki krótki zapis
że z bezimiennym : Bluzka była winna
nie znajdziesz haftów wśród zwiewnych zapachów
wieszak ci powie : Że będzie szczęśliwa
Tam gdzie drzemał spokój. Gdzie stały obrazki
na toaletce w ramkach za fortunę
musi być miejsce również dla Sztandaru
o który dbała. I tak być nie może
że ona za białe. A on za czerwone
jest mężem prawdziwym
chociaż się nie wprawia
i ciągle Felusia woła do naprawy
- Ja cię uczę rachunków !
Jest od niego starsza
I z każda kąpielą czeka na rozstępy
O, durna miłości !
puszczając białe z łzami wykrzyczała :
No, leć z tym patykiem ! Idź, i daj się zabić
Przecież potrafiła tę wojnę ogarnąć
Czesio jej nie burczał z rękami w kieszeniach
myślała - Patefon - włączyć uroczyście
Mazurka wysłuchiwać
stół obrusem zasłać
żeby zapachniało
jeszcze – pamiętać – szybkie placki z blachy
mąkę oszczędzać. Racuch ?
Z rabarbarem
Kryształy pożegnać
nazywać przedmioty
Że jej w tej godzinie
dłoni nie odmówi
Jej mała niezgraba
spleciony palcami
... sąsiadce przypomni Redutę Ordona
trzeszcząc w rowkach igłą
ta mosiężna tuba
Poprawniej niż Czesio
To się odezwało jak zwykle z daleka
za rogiem wachlarz otworzył z iskrami
niby to daleko inkrustacją pełgał
tąpnęło głucho w parter
może w ścianę
drgnieniem złowrogim pięło się do szczytu
i całe szczęście
brzęku szyb nie słychać
w tym nasłuchiwaniu poczuła się śmieszna
z tym sykiem na blasze
w tych kapciach robionych
dratwą przez Felka wieczorem ciągnionych
małe figurki
jeśli nie masz lupy
zielone świerszczyki machają skrzypkami
zgrabnie to idzie, póki przez ulice
biegnąc, i nagle pod skrzydło
coś grzęźnie w którymś
byś wiedział : Nie skrzypce
To są automaty
przystanęli chłopcy i zbiegli pod ścianę
stamtąd opel wypadł i grzmotnął w latarnię
ogień, co pęd dusił, i nagle liliowe
w zmowie z tapicerką rozczapierzył palce
Niemiec w swych raptownych przemowach do klamki
za uszy z sąsiadką Colombiny obie
krzyczał
krzyczał
matko
aż się wzdrygała refleksją, i wsparła pod boki
tam za tym rogiem wszystko zapisane
pakują pościel wczoraj prasowaną
O tym, że dla wojny pożywne klamoty
różne cacka kruche i lakierowane
Wojna to referent w tanich zarękawkach
pisze w kolumienkach i rachuje zachwyt
przyszłej odbudowy do następnej Wojny
byle nie jej Singer z zdejmowanym blatem
cała reszta na dno z hiszpańską Armadą
i obie z Terenią nie patrzą po sobie
dopiąć niezbędne, nową maskę znaleźć
rzęsy latają, kiedy sil brakuje
a jeszcze Czesio tajemny, i groźny
- Co kilka strzałów robi z mężczyznami
Kiedy się w ramionach pojawiły kanty ?
usta już nie łase przesmyczka w zaklęciach
wczoraj na spacerze mierzwili kłos w trawie
gil gdzieś wysoko krzyknął nad wierzbiną
spadł obok martwy
echo powtarzało
w trosce o traw wiechcie w gałęziach wierzbowych
wzięli się za ręce wypatrując gniazda
tych łebków maleńkich, co głodne wśród liści
z oddechu na szyi, z szukań po gałązkach
własnych chcieli stalówek
z tych dziobków otwartych
a teraz skreśla referent za rogiem
bucha dymem czarnym
coś różowe śmigło
Staś
co się plątał pod nogi powstańcom
łuk zatoczył zgrabny jak plecak w powietrzu
wierzgnął boleśnie na środku ulicy
patrzyli z okna jak stara się podnieść
podbiegł powstaniec pociągnął za kołnierz
a za nim wizgi kul kocimi łbami
gorzkie pod murem wykrzyczał przekleństwo
w twarz dzieciakowi, a ten
Wydoroślał
Chodź, wywiesimy ten nasz sztandar, razem
już nie wspominała, o oknach, zbyt kruchych
tylko pokornie : Proszę ...
Noś choć krzyżyk
Lubie to 46. Komentarze 56
>.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:46, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
Pon 14:52, 25 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
VI. Władca Sznurków
Dowiedź,
w jakim gwaszu jest kochać
bezpiecznie
dotykać brzasku wprost z malarskich tubek
wojny przetaczać dymami po niebie
i tam gdzie dotąd trwał ze skronią odkrytą
Sen, co począł Słowo. Sprawca Dekalogu
Ktoś określił constans, Ktoś zmienia Istotę
w coś dla Ogółu, w coś
zimne bądź żywe
Coś, skrywające oczy pod kapelusz
Odpowiedz,
warto wciąż sięgać do tubek ?
tyle kolorów, a nitka w nich szara
zawsze widoczna, uwspółcześniać słowa
jeśli wypatrzysz w gwiaździstych obręczach
Hanno,
szesnaście gwiazdek dla kobiety
złożone w tobie w woniach miłorzębu
niczym zupełnie Cieniowi spod hełmu
choćbyś zeń drwiła, papierowym kwitem
staniesz się – Biegnij ! - i wytrwaj dla siebie
zgięta wzdłuż Żytniej ruchoma sylwetko
kochać bezpiecznie
To - nic nie pamiętać
a słowo : Kocham
jest Bonifikatą
co w śpiewnych dzwonkach uwspółcześnia
kasa
A biegnąc Anko, szukasz gładkim czołem
pisku rzucanych o mury gołębi
w jakie się wprawiał swym dłutem strzeleckim
znany sztukator, prosto z Norymbergi
młodzieniec kształtny, tam w świetle pochodni
o twarzy wzorcowej jak maska pośmiertna
teraz za dymnika, patrzy
dziecie Śmierci
w blaszanym garnku i z lufą od Kruppa
po scenie szuka w odwiecznej tęsknocie
tyś Lalką, jemu
nieporadną w kracie
w tej zsuwającej się chuście na plecy
bo on inaczej na kolory patrzy
może to znaczyć pod jednym błękitem,
tą samą tęczą, i tym samym dźwiękiem
kiedy rozpisanym
Dla kogo. I po co ?
On
Władca Sznurków
w smukłych drgnieniach jętki
jedno nam słońce, znacząc kolorami
promienie bełta tym samym skrzydełkiem
jakim na palecie skrywam cię beżami
nad tobą, Hanno, stawiąc wyroki
My z Władcą Sznurków, zaledwie dzierżawcy
ale to jego głos przez pokolenia
z dniem dość metalu już zebrał na wargach
by w fresk po ścianie ołowianym groszkiem
zamykać Hannę, z popiołem na twarzy
jej bryłę studiują erkaemy przednie
w wyższościach Rubensa
szybkie dziurki cyrklem
z dziewczęcych bioder szydząc za plecami
i ciemne włosy obłupywał tynkiem
dalej z nad lufy chciał jej lekkość płoszyć
pięty lękliwe w tanecznym zapale
już jej ciężar pojął
daleko odbiegła
i gryzł zapałki, tak pragnął zapalić
aż Cień czcigodny, poruszał ustami
zaciskał żuchwy, a czasem się zdaje
że cień na dachu przerasta figurę
w coś czarnego wzbiera, co zaległo plackiem
i za Anką podąży w hiszpańskim morionie
długie ma buty, nad kolanem pludry
płaszcz matowy, ciemny
on skrywa personę
kodeksów nie trzeba
twarzy przed kamerą
czasem się zdarza, w tym
w innym narodzie
łatwo przebudzić w sercu syna śmierci
a potem jedną za dymnik tęsknotą
wyrwie się z cienia by szkicować Ankę
goni wpierw nieśmiało
lekkie susy sadzi
ale przez Leszno już miotał granaty
nogi jej wykręcał w wspinaczce przez gruzy
wielokroć gubiła się sanitariuszce
w jego tchnieniach rzeźbiarskich wciąż nadlatywały
owe rylce w miedzi, bitewne rydwany
nad barykadą przenosiły strzały
ruchome lufy w kapturach żelaznych
cienie,
co w pokoju, z pustki kątów strzygą
snem o złotym jaju,
z dnia na dzień, chętniejsze
wychynąć z skorupki włochatym odnóżem
Ćmo, o ciemnych włosach
tynkiem posiwiałych
do wdzięcznej główki trafi wreszcie słowo
w tych jajach bankierskich kaptury się pisklą
była tu władza ? Jakaś demokracja ?
szanowała godność ? Czy miejsce przy stole ?
bo z praw pajęczych porytych po ścianie
jeśli ci władza zagląda do majtek
to pacną Ankę
figurkę na gruzach
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:49, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
Czw 12:16, 28 Kwi 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
VI. Władca Sznurków
Zakołysało znów przed nią ulicą
pudełko kiosku zgniata po blejtramie
tu iskrą żądli, tam deską wystaje
... zaczyna władać sylwetką brzemiennej
jeszcze zrozpaczona
Ma na imię Anka
ale Cień widzi na okapach domów
Kica. Zastyga. Już zlewa się w smołę
Anka, z pomocną dłonią na ramieniu
i przez przebite na przestrzał piwnice
tam na tobołkach nanizać modlitwy
siebie określić, przez usta, w chaosie
jej za dowód starczy ten kawałek szmatki
wilgotną ściera, co nanoszą usta
w temacie : Jego zabrali na Pawiak
jeszcze nie dowierza
sprawdza dłonią ściany
kłócili się chyba
gdy jechał po prowiant
- Ja z Czesiem, Anka, też się ciągle kłócę
wielki naprawiacz z niego, barykady
To jest ciocia Stefa. Życzliwa i ciepła
z biało czerwoną opaską na piersi
nosi prasowaną. Przypiętą agrafką
Porządek zamilkł bądź szuka imienia
ona tu rządzi. Wcześniej neutralna
z opaską na piersi o nazwie : Fantazja
wszędzie drzwi otwarte
i cieniem po ścianie mignął Ance morion
piersi natychmiast dotknęła z przejęciem
pamięta, po cegle piwnic, On za nią popłynął
skupiony łakomie przyglądał się ludziom
ostrożnie dotykał nowych plemion z Żytniej
o twarzach jaśniejszych niż inkaskie szczepy
chociaż przed konsylium tamtym dowiedziono
że ich człowieczeństwo wywodzi się z śmiechu
- Powinnaś być blisko, tutaj
przy rodzinie
w porę między Morion wkracza ciocia Stefa
i z włosów wyjmuje spinki pojedynczo
włosy ma jasne. Potok tłusty, długi
Stasio się zatruł – starannie upina
- Wodą stojącą w pożarowej beczce
każde pasemko układa starannie
Oby nie tyfus – wciąż mówi przez grzywkę
potem się obraca, ostra jasnym łokciem, spływa palcami
prostująca bluzkę
i piersi obie przez chwile się puszą
pęcznieje materiał
a nagrzane kopce
trącały się trochę w dyskretnych szelestach
obrażone obie
( a Morion zjadliwie : )
Pomyliły miejsca
A czy ja po ciąży będę miała takie ?
będę ciekawsza – i cieszy konkretność
cieszy tym stołem, kurzem na ceracie
jaki się wdziera przy każdym wybuchu
łatwiej pamiętać tak nie pamiętając
patrzeć na ciotkę. Spytać o jedzenie
o piersiach. Miłe - Jeśli mi zostaną
Siedzi Anka potulnie na korytarz zerka
Ja chyba wariuję - cicho szepcze sobie
bo dlaczego Morion ? A nie pikielhauba ?
- A to pradawna bajka, niemyta panienko
szepcze w ucho Morion, i palcem po blacie
pośród szmatek na łaty kreśli obcą nazwę
Zasmuciło Ankę, bo ten nad ramieniem
dobry chrześcijanin farbami ją chronił
resztce chóru wmawiał staroświeckie racje
wraz z nią niepewnie, czyta
Kartagina
- Żałoba boli, a czas dalej sobie
wstawanie codzienne. Ich smutne paznokcie
- Wiadomo kogo tu nawiozą Ruski ?
a w drugiej izbie samotny powstaniec
rozkładał i czyścił sumiennie karabin
- Znam receptury. Będę ich nauczać
w drzwiach uchylonych ledwie widać ręce, ciepłe
muskularne
prawie słychać dotyk
Anka w własne dłonie ucieka z rumieńcem
to takie głupie. W jej stanie pomyśleć
- Mam kosztowności. Pójdziemy w rzemiosło
Że jej najbardziej brakuje tych pieszczot
Przewodniczek.
... ostrożnie dotykał nowych plemion z Żytniej
o twarzach jaśniejszych niż inkaskie szczepy
chociaż przed konsylium tamtym dowiedziono
że ich człowieczeństwo wywodzi się z śmiechu ...
mimo stanowczej postawy humanistów, hiszpańscy konkwistadorzy władczo
przeciwstawiali sięuznaniu narodów Inków, Majów i Azteków za ludy człowiecze.
Starano im się znaleźćmiejsce w historii sacrum, i w ten sposób uznając ich
człowieczeństwo, przyznać prawo do posiadania duszy
wprawdzie już w roku 1493 bulla papieska Aleksandra VI nakazywała nawracać
barbarzyńców, co potwierdził kilka lat później papież Juliusz II, oświadczając,
że Indianie również podchodzą od Adama i Ewy. Potem jednoznacznie papież
Paweł III w roku 1537 określił Indian ludźmi
jednak nawet stanowisko papieża nie rozwiązało tej spornej kwestii, bo w XIX wieku
Darwin i jego uczniowie powrócili do sporu, twierdząc, że niektórzy Indianie są
z pewnością elementem przechodnim między małpami a ludźmi. Jako dowód
podawali, że niektóre plemiona nie mają religii, posiadają język szczątkowy
i prowadzą tryb życia podobny do zwierząt. Chodzi tutaj o brakujące ogniwo ewolucji
między człowiekiem a małpą, bez którego cala Darwinowska teoria jest błyskotliwą,
ale jednak naukową przechwałką, co do źródeł pochodzenia człowieka
stąd już blisko do głoszonej urzędowo w Trzeciej Rzeszy Narodu Niemieckiego
teorii wyższości rasy aryjskiej, podług której pozbawiano człowieczeństwa Żydów
i Cyganów, po nich zaś min. Słowian
podczas jednego z synodów biskupich przed uczonym oficjum przedstawiono
sprawę Indian. Dokładnie określono podobieństwo Indian. Zapoznano się też
z wynikami sekcji tych spośród nich, którzy zmarli podczas podróży. Podczas
wywodu jeden z przeciwników uznania ich człowieczeństwa potknął się. Obecni
tam Indianie wybuchnęli śmiechem. I stało to się dowodem, że jako rasa potrafią
okazywać pozytywne i abstrakcyjne emocje
Morion jest średniowiecznym hełmem muszkieterów i pikinierów o charakterystycznym
łódkowym kształcie jaki nosili hiszpańscy konkwistadorzy
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:53, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 4 razy
|
Nie 18:51, 17 Lip 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
VII. Najprostsze czynności
melodia z jaką najprostsze czynności
w paznokcie chwycą raz przerwane wątki
przewlekać potrafi fiolety powietrzem
potem z ciekawością głodnego kurczęcia
bo w sen zapadło na dnie jasnej studni
w sałacie soczystej podłużne dotyka
nasionka ciszy,
w szczypiorze podłużnym
w snach o bazarze tutaj się nie mówi
o przedmiotach ostrych
gdzie twarze różane połyskliwe oczy
tutaj gazeta rozmawia z włoszczyzną
w tak nieprzystojnie zwyczajnych wyrazach
patrzy się, przekłada
w palcach bujnie
natkę
Wiesz,
kiedy tu pada
pada wodą suchą
po okręgu piasek z parasola siurka
trącony słońcem błyska najpierw kwarcem
potem to już sznureczki, kapią
kryształowe
bo one w męskiej brokule mózgowej
suche, i sucho wymawiasz
zielone
u niej tam parasol. U ciebie zwrotnice
U niej ze skrytek orzechy laskowe
toczą przed sobą figlarne wiewiórki
zielone kryształki
a spadają ...
bujne
a kropla w krople, prosta
i druciana
budzi ją ze snu
bez szarpań za ramie
sen jej ma oczy otwarte do rana
sienie jej drzemki maluje jagoda
słodka pod halką rozumie żurawie
jedna z nim duszą kiedy do odlotu
sen w klin zwołuje pierzastą husarię
z wami bezpiecznie
ale w skrzydła dmucha
i sen jest takim upadłym lataczem
czasem i jemu jagoda z błękitów
ziębnąc w fioletach
toczy się pod kredens
jeszcze jej nieco ocalić na rzęsach
o tym nikt nie wie ?
O tym się nie mówi – igła mocniej w palcach
Fiolet nie strojny w tych wojnach chłopięcych
Igła - bo fala z łagodnym wzdrygnięciem
z bezmiaru skrzypiec w tiulach kawy perskiej
na brzeg wyrzuca
a tam już kolana
na nich koszula porwana odłamkiem
dalej,
gdzie okna w ścianach kamienicy
w ten świat chłopięcy
w kwadraty i romby
wszystko tam jest płaskie
ma wzór i przekątną
dzisiaj nie wylicza zupy cotangensów
zdobyczny jęczmień Czesio z magazynów
Od Haberbuscha – stara się nie myśleć
jak to z daleka nosić niebezpiecznie
w oczach jej szukał chyba obietnicy
najprostsze czynności są jak igła w ręce
aromatem perskim
One są jak kreska
kiedy jest lśniąca to jest zwykle ciepła
Niech będzie kreska – i śmieje się z siebie
A taka lubi szukać się po ciemku
słyszycie bolero ?
Indyjska księżniczka spina trzcinką słonia
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:55, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
Śro 21:02, 20 Lip 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Powstanie 1944. |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
Poemat o Powstaniu Warszawskim 1944.
VII. Najprostsze czynności
Bądźmy poważne - skrobiąc to w dzienniku
Ta druga - dzisiaj – Kreską innej rangi
z doktorem ostatnio nie było najlepiej
od lat troskliwe – Witam - kapeluszem
aby potem wtrącić to słówko okrągłe
jakie to bezpieczne. Proste
jest jak wielka dynia. Gdy kładł jej na dłonie
jak pachnące słońce
żółte, i ogromne. A taki bezradny ...
I niech tym się zajmie ...
aż sobie dała klapsa przez pośladek
Doktór to przyjaciel ! – a wciąż osowiały
Potracił chłopaków
Nie - kiedy mu dłonią usta zamykała
Wciąż widziała twarze
nie chciała znać nazwisk
Niezagrożona - to słowo jak pręcik
batutą bywa w sylwetce doktora
wchodził po schodach i wyjmował klucze
patrzył roztargniony, a po chwili ciepło
kiedy tak kroczy płynnie i sprężycie
czekamy, aż dyskurs podejmie batuta
bo ona w nim krąży i stać ich na więcej
niż o jego dłoni przestąpić kałuże
I tutaj doda – bo zapamiętała - kiedy ze szpitala
wracał zmęczony z bladą, zmięta twarzą
dalej w cierpliwościach był odprasowany
kiedy kompoty wtykała mu w wekach
nasza codzienność. Dać mu Niebo złote
złotówkę znaleźć. Niech rzuci kapeli
niechaj nie szuka. Niech już nie rozmienia
aby odnaleźć, w kimś, samego siebie
jak to napisać - Przeznaczony Ance
wyszła by chłopak nie trafił do Rzeszy
nikt nie pomyślał, że przedwczesnych tęsknot
w gnieździe piskorzym nie można uciszyć
Teraz on chudy – pamięta ramiona
opatrywała ranę po odłamku
najpierw ostrożnie wodą i gałgankiem
bo skóra na nim pachniała inaczej
To nie jest dobrze – drzwi nagle otworzyć
spojrzeć za siebie i nazwać przyczynę
kiedy po raz drugi nazwała się żoną
z nerwowym śmiechem. Wystawnie. Z rozpaczy ?
Nawet nie sposób wyjawić Czesiowi
Ciii - bo usłyszą, i w końcu się wyda
To oni, patrzą, dotykają wstydu
że chętna poznać Zapach i .. Budowę
trochę inaczej niż z romansu Prusa
bo tam mężczyźni romansują z sobą
doktór Tadeusz, poddał się, zrozumiał
bo – Gdzie jest rana. Musi być badanie
Rana na barku powstała z draśnięcia
Nie krwawi - gorzej gdyby patrzył w oczy
może dlatego, że jest piegowata ?
bark opalony. Piegi w czekoladkę
Jest poszarpana – nie pasują brzegi
reszta, bez znaczenia, ustalili wcześniej
dobry na krwawienie jest proszek do zębów
Tyle, że zostanie na tym barku blizna
potem wprawnym ruchem przykryła chusteczkę
resztkami tetry - Żebyś nie był śmieszny
lekarz , bohater, z wypchanym ramieniem
zapinał koszule i tak sobie westchła
podała bluzę. Zszyty naramiennik
i o tym życiu, co z wątłą fastrygą
że bliznę na barku wolno nazwać innej
że czasem głupia. Czasem romantyczna
a teraz zasnął. Wyleczyli Stasia
jedną łyżką cukru. Jedną łyżką wina
przychodził leczyć w te dni przed jęczmieniem
a teraz z chudymi udami pod brodą
Jak konik polny – oj, niedobrze będzie
Jak ty kobiecie nie skaleczysz pamięć
Jej musisz znosić, książę Piegowaty
ten ukradkowy pomidor na stole
i kto Ci zdradzi – Pewnie, że nie Anka
mnie to babka mówiła krojąc do rosołu
marchew. Pietruszkę. Że kochacie mocniej
co w chłopięcych wojnach ulega zburzeniu
Mówiła, dłonie wycierając w fartuch
budują, żeby zatęsknić po stracie
a ten im zniszczy, kto Iglice w niebo
stawia zuchwalsze
albo te ...
Stadiony
>
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Wto 17:57, 11 Lut 2014, w całości zmieniany 1 raz
|
Czw 17:50, 21 Lip 2011 |
|
|
Policja Biblioteczna
Dołączył: 11 Mar 2011
Posty: 183 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
|
Sławomir Różyc. Stefania, ma oczy zielone. Poemat |
|
|
Sławomir Różyc - Stefania, ma oczy zielone
VIII. Opowieści najstarszych kobiet
Homo Sovieticus
Dniu, co Jej skąpisz
mój dniu w wodewilach
jeszcze nie znalazłem o zmierzchu wystawy
tam się spotkamy tam kołnierz postawię
znów prawdę mówimy tylko nieznajomym
tak chciałem dorosnąć w zniewolonym kraju
i materii dotknąć i wysoko w górę
palcami określić pierzastość substancji
nie wiedziałem jeszcze do czyjego nieba
z skrzypieniem huśtawki nam równie daleko
były nam marzenia jak w bezy cukierni
ale biec się chciało i w drzwiach pawilonu
ciężkich jak w twierdzy piskliwych zawiasach
bo tam się w złudzeniach szukało nagrody
Gdzie pisali : słodkie
Mówiliśmy : słodkie
męstwem nadziewani w kluchach niedomówień
ta nasza słodycz z mąki pod językiem
jak żeglujące nad głową kotlety
te nasze w mące obłoki mielone
dzieci chcą wierzyć chcą sięgnąć palcami
i czerwień sukienna nam barwiła dłonie
Dziś rzekomo nieważne, dziś starasz się wmówić
jogurcików powszechne w szczęściu
Wniebowzięcie
byś dźwigał w milczeniu, smakował
Narodzie
tą ofiarowaną z azjatycka
Wolność ?
Dniu, co do Niej tęsknisz
a skrywasz spojrzenie
Czy każdemu mosiądz kładł sen na powieki ?
Czy noc godniejsza od poranków pustych
Czyśmy tej nocy słyszeli pacierze
bezgłośne wargi matek przed zaśnięciem
Czy taką bajkę dam ci dziś z wystawy ?
Ciuchcie za szybą. Osiołki. Pacynki
Ciężko z ciuchcią walczyć pod unijną flagą
Czy ja ciebie zwodzę ?
Czy sam siebie zwodzę
Czy w szafie nam sztandar wciąż idzie
czerwony ?
I coraz trudniej ci posłuch utrzymać
w snach ascetycznych i w pierzu miast słowa
Masz jakieś wspomnienia z tej rodzinnej strony
gdzie do matki bliżej pościelą składaną
szorstką na łokieć. Na długość krochmalu
Kryjesz się urzędach i zasądzasz smutek
Nikniesz bez wstydu i nadal kaleczysz
pamięć topielczo w obrazkach
w bełkocie
aż się rozwieją gdzieś satelitarne
słowa ułomne na kartę
w impulsach
Szept przebłagalny po gwiazdach, daleko
dla tego miasta
tego pokolenia
dla tych poetów porzuconych w pyle
czas pisać pacierze
czas ich alfabetu
i nieba sięgnąć i wysoko w górę
niech nas poprowadzą hen pięty dziecięce
z tamtych huśtawek
ku Polsce
Kreonie ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Policja Biblioteczna dnia Sob 9:58, 26 Lis 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
Czw 20:17, 21 Lip 2011 |
|
|
|
|
Idź do strony 1, 2 Następny
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa). Obecny czas to Nie 5:08, 19 Maj 2024
|
|
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB: © 2001, 2002 phpBB
Group |